Dzień pierwszy: granice Europy i zielony ser
1 marca. Godzina: niewiele po szesnastej. Na peronie zbierają się ludzie. Są Polacy, są Niemcy, starzy i młodzi, ci zadowoleni i ci trochę mniej. Jest też grupa, której postronny świadek nigdy nie posądziłby o jakiekolwiek powiązanie - stoją pojedynczo, zdarzają się pary, każdy z nich rzuca naokoło nerwowymi spojrzeniami. A jednak: są to wybrańcy wytypowani do wzięcia udziału w międzynarodowym projekcie i wśród nich znalazłem się również ja.
Nie wiedziałem, czego się spodziewać, nie znałem nikogo, plan warsztatów zmieniał się niejednokrotnie. Wiem, że może się to skojarzyć z wyznaniami ucznia, który dzieli się przeżyciami z nowej szkoły i wiem, jak nudne i powtarzalne są takie wyznania. Nic nie poradzę - tak właśnie się czułem. Jak drżący o życie pierwszoklasista. W związku z tym zająłem w pociągu pojedyncze miejsce i drżałem o życie w samotności, porzucając marzenia o nawiązywaniu kontaktów i błyszczeniu w towarzystwie.
Na całe szczęście nie taki diabeł straszny, jak go malują. Niedługo po przyjeździe zebraliśmy się w dużej sali z Hiszpanami i Niemcami. Plan przewidywał też bufet z regionalnymi przekąskami. Zagryzaliśmy zielone sery i precle wedlowską czekoladą i z tą średnio jednolitą mieszanką w żołądkach zapoznaliśmy się z planem projektu. Gry integracyjne - bardzo kontaktowe zresztą - pozwoliły mi przekonać się, że zarówno grupa polska, jak i zagraniczne, mogą pochwalić się niesłychaną otwartością.
Wieczorny półgodzinny spacer nie dał wielu możliwości, jeśli chodzi o zobaczenie miasta, był za to ogromnie pomocny przy dalszej integracji grupy polskiej.
Niestety, nie samą integracją żyje człowiek, nie zapominajmy - po coś tu jesteśmy. Dzień drugi rozpoczął się od seminarium poświęconego Europie i Unii Europejskiej prowadzonego przez norymberskiego politologa Thorstena Kerla. Poruszyliśmy temat rozwoju UE, poznaliśmy najważniejsze daty w jej historii, omówiliśmy zawarte przez nią traktaty i instytucje działające wewnątrz. Po wykładzie grupy narodowe wykazały się przy pracy w zespołach. W tym miejscu nie mogę się powstrzymać, muszę pochwalić Polaków: wykonywaliśmy zadania z tak zawrotną prędkością, że żeby zająć nam czas, przydzielano nam kolejne.
Owocem kolejnego spaceru, już nie półgodzinnego, są pierwsze ujęcia do krótkiego filmu, który, mam nadzieję, niedługo ujrzy światło dzienne. Nic więcej nie piszę - niespodzianka!
A ja patrzę na wszystko już z pozycji pierwszoklasisty po kilku miesiącach oswajania się z nową szkołą - utrzymuję jeszcze jakiś dystans, ale nieporównywalnie mniejszy niż jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu. Z pewnością, że może być jeszcze lepiej czekam na rozwój wydarzeń. Zapowiada się nieźle.
Autor: Bartosz Pestka