Dzień trzeci i czwarty: StreetArt i Europarlament w szklance wody
Ostatnie dwa dni nauczyły mnie, jak cenne jest łączenie przyjemnego z pożytecznym i że wiele traci się, nie próbując uzyskać takiego połączenia. Dążył do tego nasz rozkład zajęć i (mimo potężnego wyczerpania, które w późnych godzinach plątało mi język i blokowało myśli) czuję coś na kształt spełnienia - jako dziennikarz i jako turysta.
Śniadania, jako jedna z niewielu stałych części programu, zaczynają się o ósmej. Można wtedy zaobserwować zjawisko przemiany uczestników projektu z ospałych mruków o wciąż ciężkich powiekach w zagorzałych entuzjastów sztuki kulinarnej. Bufet jest otwarty i każdy je to, na co ma ochotę. W związku z tym przy stołach nie kończą się pytania o zawartość cudzych talerzy, wyrazy zachwytu nad sałatkami i narzekania na bułki, których nikt nie potrafi bez szwanku przekroić na pół.
Po chwili odpoczynku, o dziewiątej, mają miejsce seminaria dotyczące Unii Europejskiej. Aktywna praca młodych dziennikarzy w postaci plakatów zapełnia od początku warsztatów ściany sali seminaryjnej. Ich tworzenie opiera się na rozmowie i odpowiedzi na pytania, toteż mamy możliwość poznania punktu widzenia Niemców czy Hiszpanów, ale także możemy przedstawić im nasze oczekiwania wobec UE. Nie wspominam już o profitach płynących z komunikacji w języku angielskim.
Po wczorajszych seminariach udaliśmy się do budynku przedstawicielstwa Bawarii w Berlinie położonego w okolicach gmachu Reichstagu. Poznaliśmy tam niemiecki land od strony politycznej, system partyjny panujący w Niemczech oraz zwiedziliśmy kilka sal, przy okazji dowiadując się o mających tam miejsce wydarzeniach, związanych z Bawarią.
Następnym przystankiem była dzielnica Kreuzberg zamieszkiwana przez zróżnicowanych kulturowo młodych ludzi. Osobiście uwielbiam obserwować przechodniów, zwłaszcza tak oryginalnych jak na Kreuzbergu. Kreatywność niektórych mieszkańców tej dzielnicy (zresztą, nie oszukujmy się - całej reszty miasta też), jeśli chodzi o kreowanie swojego wizerunku, jest niewyobrażalna. Kolorowe włosy, okulary w dziwacznych oprawkach, tysiące materiałów, wzorów i krojów to coś, czego nie ogląda się na polskich ulicach. Szkoda.
Przyjemnym przeżyciem była trasa śladami berlińskiego StreetArtu. W stolicy Niemiec murale nie są rzadkością, a ten, kto miał styczność z farbą w spreju, rozpozna na ścianach tutejszych budynków samych światowych mistrzów tej sztuki. Z sympatycznym przewodnikiem zwiedziliśmy część miasta, zobaczyliśmy też pozostałości Muru Berlińskiego, oczywiście gęsto pokryte graffiti.
Wieczór spędziliśmy na kręglach, jednak grę odłożyliśmy na dalszy plan - atrakcyjniejsze było pobieranie lekcji hiszpańskiego od kolegów z projektu i w zamian uczenie ich polskich piosenek. Wykończeni wróciliśmy do hostelu i zanim zdążyliśmy porządnie się wyspać, nastał kolejny dzień.
Był on o niebo spokojniejszy niż wczorajszy - właściwie nie ruszaliśmy się z budynku. Po wspomnianym wcześniej seminarium odwiedziło nas dwóch gości. Pierwszym z nich był Jochen Rummenhöller, który przybliżył nam zależność młodzież-prawo wyborcze oraz zachęcał nas do głosowania w wyborach do Europarlamentu... za pomocą doświadczenia - do szklanki wody dosypał oranżady w proszku. Ukryty sens był prosty: jeśli chcemy zmian, musimy wykonać jakąś akcję, nie ma innej rady. Europa w pełni służąca społeczeństwu nie ma prawa bytu przy niskiej frekwencji w głosowaniu do Parlamentu Europejskiego.
Drugie spotkanie poprowadził Felix Deist - działacz Niemieckiej Partii Zielonych oraz międzynarodowej organizacji do spraw pracy z młodzieżą. Pan Deist opowiadał nam o swojej historii w "zielonej polityce", przy okazji starając się pobudzić nasze ambicje i - co ciekawe - odkrywając przed nami swoje zamiłowanie do języka chińskiego.
A ja połowę wyjazdu mam już za sobą. Nie ma już mowy o jakimkolwiek dyskomforcie w grupie. Każdy człowiek, którego tu spotykam, to niepowtarzalna postać. W czwartek wyjeżdżamy i... chyba się do tego miejsca trochę przywiązałem.
Autor: Bartek Pestka